Jestem nieuleczalnie uzależniona od książek. Nie ważne, że którąś już czytałam w formie elektronicznej, jeśli spełniała moje wysokie oczekiwania musi znaleźć się na moim regale w formie papierowej. Ostatnio podczas układania mojej skromnej kolekcji, moja mama, która wiernie mi pomagała (nie) z własnej woli, zaczęła podliczać ceny znajdujące się na okładkach książek. Dotarła ledwie do połowy gdy załamała ręce i wyszła z pokoju zło życząc, żeby spłonęły. Nie mogę powiedzieć, że się jej dziwię, ponieważ sumy wydawane przeze mnie na książki są astronomiczne, ale to jedno z moich uzależnień, którego nie mogę się wyzbyć. Pocieszam się jednak myślą, że dobrze robię wydając pieniądze na przyjemności teraz, gdy wciąż mogę, niż czekać do momentu, gdy będę musiała oszczędzać i odmawiać sobie wszystkiego, choćby kiedy (jeśli) założę własną rodzinę. Tak długo jak wydaję tylko pieniądze, która sama zarobię, a które nie są przeznaczone na żadne wyższe cele (rachunki~), to chyba w porządku. Znajomi twierdzą, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto i byłoby im żal trwonić je na książki. Mnie natomiast żal jest wydawać na papierosy i alkohol, filmy DVD i muzykę. Kocham wszystkie moje książki, nic na to nie poradzę.To nieuleczalne.